niedziela, 31 sierpnia 2014

Polska - Serbia. Mecz godny oprawy ;)

            Po emocjach związanych z ceremonią otwarcia, czas "zejść na ziemie" i pozostać przy tych już czysto sportowych. Nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszego początku Mistrzostw, czyli podsumowanie zacznę od najważniejszego dla nas meczu:

    Polska  -  Serbia 

            Pisałam wcześniej, że wiele reprezentacji może zazdrościć siatkarzom z Bałkanów tak niesamowitej atmosfery na meczu. Rzeczywiście, kibice są dużym przywilejem... o ile trzymają twoją stronę! Długo zastanawiałam się, co napisać o tym pojedynku, gdyż nie miał on zbyt bujnej historii. Jedynym moim wnioskiem jest to, że Serbowie, jako średnio doświadczona grupa, nie wytrzymali ciśnienia i mówiąc sportowym językiem, "zagotowali się". Mimo dużego potencjału na środku i predyspozycji do szybkiej gry z niskimi przyjmującymi, rozkład ataku daleki był od ideału i właśnie tu dopatruję się największej przewagi Polaków: rozegranie. Młody zawodnik serbski nie wykorzystywał w pełni skoczności, siły i precyzji swoich kolegów, ciągle grając do Atanasijević'a, czego wcale nie uznałabym za ogromną wadę. Jednak jest jedno "ale". Przed tym spotkaniem byłam zdania, że jeśli serbski atakujący będzie grał na bardzo wysokim poziomie, do którego nas przyzwyczaił, może pociągnąć swój zespół do wygranej. Tak się jednak nie stało. Atanasijević miał problemy ze sforsowaniem polskiego bloku, a i jego serwis nie siał postrachu w naszych szeregach, bo napór przeciwnika świetnie wytrzymywała trójka odpowiedzialna za przyjęcie: Michał Winiarski, Mateusz Mika i Paweł Zatorski. Tak oto w miarę płynnie przeszłam do oceny gry naszego zespołu. Zacznę kontrowersyjnie, ale powiem tak: Antiga zdecydowanie miał nosa, co do Miki! Zagrał fantastyczne spotkanie i można powiedzieć, że bawił się z serbskim blokiem, obijając go jak chciał. Nie mówiąc już o drugim z przyjmujących, naszym kapitanie, który pokazał wszystkim niedowiarkom, jak wraca się do formy. Parze lewoskrzydłowych skutecznymi atakami wtórował Mariusz Wlazły, jednak tutaj muszę zaznaczyć pewną wadę: brak skuteczności z piłek wysokich, a co za tym idzie problemy z kontrą. To chyba jedyna rzecz, nad którą po tym meczu musi pracować reprezentacja Polski, bo widać gołym okiem, że gdybyśmy wykorzystywali swoje szanse, Serbia w żadnym secie nie wyszłaby z 15 punktów. Jednak moim zdaniem, gdyby teraz wszystko było perfekcyjnie, byłaby to oznaka formy, która przyszła za wcześnie. "Cieszę się" więc, że mimo dobrego meczu, jest co poprawiać ;)
 Obiecałam sobie, że na każde spotkanie biało-czerwonych będę poświęcała osobny post, a więc jest pierwszy z nich. Już niedługo szersze podsumowanie całego dnia i reszty wyników ;)

Nawet najpiękniejsza legenda kiedyś się musi skończyć.

            Po całym spektaklu nadszedł czas, by przedstawić głównych aktorów czyli siatkarzy obu ekip: Serbów i Polaków. Mam zamiar zacząć nietypowo i na chwilę zatrzymam się przy naszych przeciwnikach. Oczywiście, jedni zostali powitani mniej entuzjastycznie, inni (jak Aleks Atanasijević) bardziej, ale myślę, że każdy z nich powinien dziękować Bogu za taki przydział grup. Ogromni z nich szczęściarze! Na miejscu Serbów mógł być każdy inny kraj tych mistrzostw, a mimo wszystko to właśnie oni mieli okazję zagrać przed najliczniejszą i najlepszą (cóż za skromność) publicznością. 
            No dobrze, to było moje małe przemyślenie, a teraz skupię się już tylko na naszych bohaterach narodowych, chociaż już wybrałam sobie paru, na których oprę cały ten akapit. Krzysztof Ignaczak i Paweł Zagumny. Jak sami przyznają są już u schyłku swojej kariery i patrząc na wiek, jest to w pełni zrozumiałe. Jeszcze nie potrafię sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać kadra bez tych "legend", ale jak wiadomo, każda nawet najpiękniejsza historia kiedyś się musi skończyć. To było niesamowite przeżycie patrzeć na wzruszenie Igły i Gumy, którzy walczą w MŚ ze świadomością, że to prawdopodobnie (lub też na pewno) ich ostatni tak wielki turniej. Tym bardziej się cieszę, bo mają okazję rozegrać go przed własną publicznością i to jaką! Chwilę przed prezentacją, na której mieli okazję wybiec "seniorzy i ojcowie" drużyny narodowej, swoją ostatnią koszulkę reprezentacyjną odebrał Piotrek Gruszka - bohater mojego dzieciństwa. Moim zdaniem była to najbardziej wzruszająca część ceremonii i wierzcie mi, czułam się tak, jakby ktoś zabrał mi coś ważnego, jakbym to ja skończyła swoje występy w biało-czerwonych barwach, a nie właściwie obcy dla mnie facet. Z tego miejsca pragnę podziękować przede wszystkim za poświęcenie, którego w karierze "Gruchy" na pewno nie zabrakło. Czasami my, kibice, zapominamy, że przez reprezentacyjne występy cierpi zdrowie zawodników, ale także ich rodziny, a przecież Piotrek miał ich aż 450! W tym momencie chciałabym apelować o jedno: skoro Gruszka miał zakończenie swojej kariery na inauguracji Mistrzostw Świata, to niech Paweł Zagumny ma je w Spodku, podczas odbierania złotego medalu. Macie coś przeciwko? ;) 

3,2,1... Zaczynamy wielkie siatkarskie święto!


            A zaczynamy nie byle jak, bo cudowną ceremonią otwarcia, którą chciałabym opisać jako pierwszą. Nie mogę powiedzieć, jak czuli się ludzie na Stadionie Narodowym, bo niestety mnie tam nie było, ale jeżeli ktoś nie zasiadł przed telewizorem, twierdząc, że emocje będą zdecydowanie mniejsze niż na samym obiekcie, na pewno się pomylił. Już od rana nie umiałam usiedzieć na miejscu, jakby czując pod skórą, że tego wieczora przeżyję coś wielkiego i z pewnością się nie zawiodłam. Ten dzień na pewno był ważną, a wręcz historyczną chwilą dla polskiego sportu. Nic, więc dziwnego, ze momentami wypowiedzi zdawały się być bardzo wyniosłe, a czasem lekko patetyczne, jednak chyba każdy kibic usprawiedliwia takie zachowania.
            Nie jestem ani Michałem Pirógiem ani Egurrolą, więc doznania "artystyczne" pozostawię wam. Od siebie mogę dodać, że to z pewnością nie jest moja estetyka, ale muszę docenić światowy poziom widowiska, które, jak wszyscy dobrze wiemy, ma być jedynie tłem dla całej imprezy. W samej inauguracji podobał mi się sposób przedstawienia flag i przywitanie każdego z narodów w ich ojczystym języku. Swoją drogą, podziwiam prowadzącego, który nauczył się powitań między innymi Iranu i Chin. Niestety nie mogę pominąć gwizdów na Rosję i bardzo ciężko jest mi obrać w tej sprawie jakieś stanowisko, więc powiem tak: Z jednej strony nie dziwię Polakom, że chłodno przyjęli Sborną, ale nie za bardzo rozumiem mieszanie polityki do sportu. To połączenie nigdy nie wychodzi na dobre ani sportowcom ani kibicom i zostawia niezbyt przyjemne wrażenie, czego mogliśmy być świadkami. Jak wiadomo, nie siatkarze rządzą światem, a przy gorącym przywitaniu innych ekip, ich wypadło co najmniej blado, więc mogło im być zwyczajnie przykro. Mimo wszystko daleka jestem od krytykowania, ale oczywiście nie wyrażę też swojej aprobaty dla takich zachowań kibiców.
            To tyle o samej ceremonii. Wiem, że krótko, ale całość rozbiłam na dwie części: artystyczną i tą związaną już bardziej z samymi siatkarzami, a więc przywitanie, prezentacja, zakończenie kariery przez Piotra Gruszkę. Drugi wpis pojawi się troszkę później, ale z pewnością jest na co czekać ;)

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Czy można odejść z honorem?

           Jak obiecałam, dodaję post o byłych reprezentantach naszego kraju. Chociaż, na samym początku chciałabym odpowiedzieć na pytanie, czy w ogóle istnieje ktoś taki, jak owy "były reprezentant"? Moim zdaniem reprezentowanie narodowych barw mogą sobie przypisać wszyscy ludzie oddani siatkówce, a więc nie tylko członkowie grupy wybrańców, którzy stają do walki o medale na przeróżnych imprezach. Czy bez nas, kibiców, cała ta walka miałaby jakikolwiek sens? Nie, a więc jesteśmy drużynie potrzebni, co czyni nas w pewnym sensie jej członkami.
            Może was dziwić, w jaki sposób podeszłam do tematu, ale nie będę ukrywać, że cały wstęp ma nas zaprowadzić do pewnego nie tak nowego wywiadu, na którym mam plany oprzeć całą swoją wypowiedź. Zbigniew Bartman. Pewnie nie ma osoby w "siatkarskiej" Polsce, której to nazwisko nic nie mówi. Jednym kojarzy się pozytywnie, innym mniej, ale nie po to przytaczam jego nazwisko żeby skupiać się na jego parametrach, czy też braku skuteczności w ataku. Myślę, że nie tylko mną wstrząsnęła wypowiedź "Zibiego", który na łamach Przeglądu Sportowego niemal wprost powiedział, że losy reprezentacji go nie interesują (z małymi wyjątkami dla niektórych kolegów). Nigdy nie pałałam do Bartmana ogromną sympatią, ale dopóki zostawiał serce na boisku, miałam do niego szacunek, nawet jeżeli chwilami jego gra była poniżej wszelkiej krytyki. Problem w tym, że owszem, Zbyszek poświęcał się dla reprezentacji... Dopóki był jej gwiazdą. Dla niektórych wydaje się logiczne, że jeżeli drużyna rezygnuje z zawodnika, siatkarz nie ma obowiązku jej wspierać, ale dla mnie publiczny manifest, którego chcąc nie chcąc dokonał Bartman, jest skrajnie niedojrzały. Rozumiem, że po latach gry w reprezentacji mógł mieć żal do trenera, który odsunął go od drużyny, jednak swoją porażkę można przekuć w coś cenniejszego niż pokazanie światu swojej złości - w naukę, a co za tym idzie wyciągnięcie wniosków ze swoich błędów i nową energię do pracy. Chyba przykładem koronnym takiej postawy jest Krzysztof Ignaczak, który mimo różnych zawirowań jest jak bumerang. Dzięki swojemu wysiłkowi ciągle wraca do reprezentacji i nie nie ma osoby, która mogłaby mieć do niego pretensje o brak zaangażowania w sprawy kadry, nawet jeśli czasowo w niej nie jest. Podobnie ma Kuba Jarosz, który nie był brany pod uwagę w wyborze czternastki na Mistrzostwa Świata, a mimo wszystko zameldował się w gotowości do wspierania biało-czerwonych. Czasami zastanawiam się, czy po opisaniu rzekomej intrygi, według której Stephan Antiga ma się pozbywać ludzi, mających coś do powiedzenia, Bartmanowi ulżyło. Mam nadzieję, że pokora godna Krzyśka Ignaczaka przyjdzie z wiekiem, ale teraz mogę powiedzieć jedno: Z całą pewnością Zbigniew Bartman jest byłym reprezentantem Polski tylko powinien się zastanowić, czy to do końca wina trenera. 

niedziela, 24 sierpnia 2014

Mamy pierwszy kontrowersyjny temat, czyli Kurek a reprezentacja.

Zanim zaczniecie czytać, chcę napisać, że Bartek to jeden z moich ulubionych graczy, ale kochać swoją drużynę i jej zawodników, to także widzieć ich błędy. Miłego czytania ;) 
      
***
    Przez te dwa tygodnie, w których nie miałam dostępu do internetu, zdecydowanie wiele się działo. Można powiedzieć, że nawet na zadupiu "końcu świata" cały siatkarski światek huczał o podjętej przez Antigę decyzji. Chcąc nie chcąc czytałam o tym wiele opinii, z których większością się nie zgadzam i nie mam zamiaru tego ukrywać. Tak więc przyszedł czas na pierwszy kontrowersyjny temat czyli sprawa Bartosza Kurka i tego, co zaczęło się wokół niego dziać.
           Może zacznę trochę nietypowo, ale na wstępie chcę zaznaczyć, czemu to właśnie siatkarze są moimi idolami. Dla niektórych może być to dziwne, bo przecież jest masę sportowców, którzy zarabiają lepiej niż Mariusz Wlazły czy Krzysztof Ignaczak, ale tak się składa, że znakomita większość tych bogatszych jest coraz biedniejsza w pokorę. Zachłysnęli się swoją sławą i zapominają, że ich "złota" chwila nie trwa wiecznie, a na każdą kolejną trzeba ciężko pracować, wylewając pot na treningach i stawiając siebie na równi z innymi, może nawet mniej znanymi kolegami z drużyny. Do tej pory wydawało mi się, że Bartka Kurka takie problemy nie dotyczą. Oczywiście, pojawiały się głosy, że już nie poświęca tyle czasu kibicom, ale jestem pierwszą osobą, która go wtedy broniła, mówiąc, że przecież to tylko człowiek i ma prawo do gorszych dni. Prawdziwy problem zaistniał, kiedy te gorsze dni przeciągały się w słabsze tygodnie, miesiące, sezony... Bartek, przyzwyczajony do bezgranicznego zaufania i ciągłej obecności na boisku, zapomniał, że nazwiska nie grają, a niemal domagając się gry w pierwszym składzie, bardzo dużo stracił w moich oczach. Nie kwestionuję tego, że jest przyjmującym światowej klasy, może nawet jednym z najlepszych zawodników globu, jednak rubryka pozostaje tylko rubryką, a to, co na papierze, trzeba udowodnić również na boisku. Podnoszą się głosy, że nie miał szansy pokazać swoich możliwości. Owszem, nie miał, ale widocznie był ku temu jakiś powód. Czy jako trener ryzykowalibyście dobro drużyny tylko i wyłącznie po to, by sprawdzić czy danemu zawodnikowi zachce się bardziej grać w trakcie meczu niż na treningu? Łukasz Żygadło powiedział bardzo mądre zdanie: "Na treningu meczu nie wygrasz, ale bardzo łatwo możesz go przegrać". Dokładnie tak skończyła się era Bartosza Kurka jako lidera naszej reprezentacji. Swoim podejściem do pracy musiał pokazać Stephanowi, że dla dobra zespołu i dyscypliny, która musi w nim panować, należy CZASOWO odsunąć Kurka od reprezentacji. Mimo wszystko wierzę, że cała ta sytuacja pozwoli mu dorosnąć i Bartek nam wszystkim udowodni, że nie tylko Krzysztof Ignaczak potrafi walczyć do upadłego o biało-czerwoną koszulkę ;)


PS: Mam plany rozwinąć wątek podejścia do kadry osób, które już w niej nie są z różnych powodów. Do przeczytania! ;)
         

niedziela, 10 sierpnia 2014

A wielka impreza coraz bliżej...

         Wielkimi krokami do naszego kraju zbliża się największe siatkarskie święto w historii. Decyzje trenerskie było podsumowywane, krytykowane i chwalone przez wielu ludzi, ale w tym poście postaram się skupić na czymś zupełnie innym, a mianowicie ilu Polaków niezwiązanych z naszą pasją wie, jaka impreza odbędzie się tego roku w Polsce? Mówiąc w skrócie, dzisiaj zajmę się promocją Mistrzostw Świata.

            Mimo, że osobiście denerwują mnie wszelkie porównania piłki nożnej do wciąż mniej popularnej siatkówki, sama nie potrafiłam tego uniknąć. Przy pisaniu wypowiedzi na ten temat od razu narzuciła mi się pewna analogia, a raczej jej brak. Dwie wielkie imprezy - Mistrzostwa Europy i Mistrzostwa Świata. Jak wszyscy wiemy, przed czempionatem starego kontynentu byliśmy ostrzeliwani wszelkimi reklamami, plakatami, informacjami o strefach kibica. Kojarzycie reklamę Coca Coli z ciężarówką i muzyczką "Coraz bliżej święta"? Przed tym turniejem organizowanym w naszym kraju czułam się, jakbym na każdej ulicy słyszała "Coraz bliżej Euro, coraz bliżej Euro." (Swoją drogą dziękuję za porównanie "Strefie Kibica" :D ) Wielkie odliczanie, wielka nadzieja i .. Wielkie pieniądze wydane na reklamę! Jaka jest różnica między tymi dwoma imprezami, które odbyły się, bądź też odbędą w naszym kraju? Rangi? Skądże! Cała rozbieżność w zaangażowaniu rządu w promocję wynika jedynie z dyscypliny, której owy czempionat dotyczy. "Ale jak mielibyśmy nie reklamować naszej porażki dyscypliny narodowej?! A co tam jacyś siatkarze, którzy mają realną szansę na medal." Powiedzmy sobie szczerze: Polski rząd nie dołożył wystarczająco dużo starań do organizacji MŚ, a jak nasze orzełki zdobędą medal, to będą pierwsi do składania gratulacji.
            Tak myślałam przez bardzo długi czas i tak myślę do teraz, bo mimo, że idąc przez Katowice wszędzie widzę plakaty informujące o terminach meczy, to i tak mam wrażenie, że ktoś się z tym wszystkim spóźnił. Oczywiście, miło jest oglądać w telewizji spoty dotyczące Mistrzostw, jednak czemu dopiero na miesiąc przed imprezą?! Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o tym, że dzięki organizacji tego turnieju mieliśmy dotrzeć do szerszego grona odbiorców, a zakodowanie transmisji zupełnie to uniemożliwia (ale to temat na osobny post). Patrząc na całą akcję promocyjną pozostaje pocieszać się tymi słowami: Lepiej późno niż wcale! A co wy myślicie o popularyzacji siatkówki w naszym kraju? ;)

PS: Dzisiaj wyjeżdżam na 2 tygodnie, więc niestety nie będzie ani relacji z Memoriału Wagnera, ani żadnych postów. A szkoda, bo to jedne z ostatnich meczy, które każdy z nas będzie mógł obejrzeć.

sobota, 9 sierpnia 2014

FIVB chyba chce zaszkodzić naszej defensywie. Nie będzie gry na dwóch libero?

            Są zwolennicy dokładności, perfekcji w przyjęciu i opanowania, a są też tacy, którzy wolą odrobinę szaleństwa, niesamowite obrony i ducha walki. Bez wątpienia tak można opisać dwóch libero naszej reprezentacji, Pawła Zatorskiego i Krzysztofa Ignaczaka. Nie bez powodu wybrałam kontrastowe cechy, chociaż prawdę mówiąc, ciężko byłoby znaleźć te, które ich łączą. Różne osobowości, charakterystyki gry, wady i zalety. Jak wybrać między dwoma zupełnie innymi zawodnikami, którzy mogą równie dużo wnieść do gry naszego zespołu? Niezaprzeczalnie było to bolączką sztabu szkoleniowego reprezentacji przez wiele meczy. Postawić na większe doświadczenie i wyczucie w obronie, decydując się na mniej dokładne przyjęcie, czy zagrać wręcz odwrotnie? Sama nie mam pojęcia, co bym zrobiła, ale znaleźli się i tacy, którzy bez wahania krytykowali roszady i eksperymenty trenera. Kiedy wydawało się, że wszystko można sprowadzić jedynie do jednego prostego wyboru, pojawiła się także trzecia opcja: gra na dwóch libero. Nie będę ukrywać, że ten pomysł od razu przypadł mi do gustu, bo tak jak bardzo Igła z Zatorem się różnią, tak dobrze się dopełniają. Dostali szanse w dwóch meczach przeciwko Iranowi i powiem bardzo prosto: mieliśmy idealnego libero! (Co prawda w dwóch osobach, ale ciii ). Na dodatek pojawiły się pogłoski o rozszerzeniu meczowego składu z 12 do 14 zawodników, co umożliwiałoby takie rozwiązanie. Jednak, jak wiadomo, światowa federacja nie zawsze jest zdecydowana i ciągle było słychać sprzeczne głosy w tej sprawie. Jednego dnia zawodników było 14, a innego dwóch mniej. Kiedy już się wydawało, że wybrniemy z tego cało, nagle FIVB zmieniło zdanie i stanęło na niezmienionej liczbie siatkarzy. Problemem każdej większości federacji jest to, że szukają zmian nie tam, gdzie trzeba. Zamiast eksperymentować z długością i ilością setów, może należy pozwolić na eksperymenty ze składem w trakcie meczy?

Uwaga SPOILER! Czyli moja recenzja "Drużyny".

            Przepraszam bardzo wszystkich, którzy jeszcze nie mieli okazji zjawić się w kinie, ale jako, że film oglądałam wczoraj, nie mogę się powstrzymać i muszę co nieco napisać. Od czego by tu zacząć? Może powiem tak: mimo, że mam zamiar niektóre rzeczy skrytykować, dla każdego kibica film jest absolutnie pozycją obowiązkową. Michał Bielawski z całą grupą współpracowników idealnie pokazali, jak dynamicznym i szybkim sportem jest siatkówka, dostarczając nam wielu niesamowitych ujęć, a dobra muzyka podwajała przyjemność z oglądania cudownego obrazka. Niestety "cudowny obrazek" został przedstawiony także w fabule, co spowodowało, że po wyjściu z sali kinowej czułam się niemal oszukana.  
            Nie oczekiwałam, że dostane masę konfliktów i kłótni, ale miałam nadzieję na pokazanie prawdziwych reakcji nie tylko na przegraną, ale także problemy kadrowe. Niestety funkcjonowanie drużyny zostało przedstawione jedynie w kolorowych barwach, a wiele trudnych decyzji podejmowanych w tamtym czasie nie zostało wyjaśnionych w filmie. Kolejną i chyba największą wadą produkcji jest ilość zawodników, którzy wypowiadali się przed kamerami. Byli to praktycznie sami pierwszoszóstkowi gracze, którzy nie wiele wiedzieli o tym, jak mogą się czuć rezerwowi (przynajmniej za czasów AA tak było). Zabrakło mi osoby, która wie, jak boli siedzenie na ławce i która była poniekąd pokrzywdzona przez trenera - na przykład Fabiana Drzyzgi. Wiadomo, nie powiedziałby tego, co myśli, ale miałam nadzieję na inny punkt widzenia niż ten z boiska. Ci z chłopaków, którzy się wypowiadali, robili to bardzo składnie i ciekawie, jednak praktycznie cały czas mówili to samo. 
            Oczekiwałam ciekawego dokumentu, który pokazywałby ciężką pracę siatkarzy i to dostałam, ale w filmie nie było nic "ponad program". Gdzieś z tyłu głowy miałam myśl, że może uda mi się dowiedzieć czegoś nowego o dyscyplinie, którą kocham, ale mimo wszystko wypowiedzi przed kamerami były za mało "intymne", a wrażenie po wysłuchaniu naszych siatkarzy było jak po przeczytaniu wywiadu dla gazety. Bardzo dobrego, ale wciąż tylko wywiadu. Zapomniałabym o najbardziej zasmucającej wadzie: film był po prostu ZA KRÓTKI, co nie zmienia faktu, że przeżyłam na nim chwile radości, smutku i wzruszenia. Pozostaje tylko podziękować producentom ;)

piątek, 8 sierpnia 2014

Z mojego archiwum - podsumowanie Ligi Światowej.

        Jako, że teraz siatkarze w spokoju przygotowują się do Mistrzostw Świata, wrócę pamięcią do tegorocznej edycji Ligi Światowej, która jest już za nami. Miłego czytania
  * * *
Jak wiadomo, celem nadrzędnym w tym roku są MŚ, a przy tak długim sezonie należało pomyśleć o wymienności między teoretycznym pierwszym składem, a domniemanymi zmiennikami. Dlatego też duet szkoleniowców potraktował Ligę Światową, jak „inkubator” dla młodych zdolnych, ale wciąż nieogranych na arenie międzynarodowej siatkarzy. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, gdyż mimo braku awansu do turnieju finałowego, bez ogródek mogę powiedzieć: Stephan Antiga znalazł nasze przyjęcie.
            Początkowo występy pary Buszek - Mika podyktowane były koniecznością dania odpoczynku podstawowym lewoskrzydłowym naszej reprezentacji, Bartoszowi Kurkowi oraz Michałowi Winiarskiemu, na których sezon klubowy pozostawił znamię kontuzji i zmęczenia. Obaj zawodnicy na zgrupowanie przyjechali bez formy i mimo, że grali w kwalifikacjach do Mistrzostw Europy, dostali dłuższy urlop na czas trwania pierwszego weekendu LŚ, podobnie jak Mariusz Wlazły i podstawowi środkowi. Nie sposób też nie wspomnieć o pladze kontuzji, m.in. Michała Kubiaka.
            Kto więc poleciał do Brazylii? Młoda grupa, składająca się niemal całkowicie z debiutantów. Byli skazani na pożarcie przez znacznie bardziej doświadczonych i ogranych Canarinios. Tym czasem okazało się niemal odwrotnie! Brazylijskich siatkarzy wzięliśmy z zaskoczenia, przewyższając ich kolektywem. Niemal wszyscy młodzi siatkarze pokazali się z dobrej strony, wywożąc z Brazylii pierwsze od 12 lat odniesione na tym terenie zwycięstwo i, co ważniejsze, cenne trzy punkty. Tym samym obronili pomysł Antigi, który przez część kibiców był uznawany za irracjonalny. Dzięki pozytywnemu występowi, para młodych przyjmujących brana jest pod uwagę nawet w kontekście szerokiej kadry na tegoroczne Mistrzostwa Świata, nie mówiąc już o rewelacji wśród środkowych, Karolu Kłosie, którego niektórzy fachowcy widzą nawet w pierwszej szóstce, kosztem dotychczasowego dominatora środka polskiej siatki, Piotra Nowakowskiego.

            Mimo, że nie zdobyliśmy medalu Ligi Światowej, trenerzy wykonali ogromną pracę „ponadprogramową”, szykując sobie pole do popisu przed Mistrzostwami Świata. Ogrywanie klubowych talentów w LŚ sprawiło, że na każdej pozycji wzrosła konkurencja, co niewątpliwie przyniesie korzyści nie tylko w walce o medale czempionatu, ale także długoterminowo. Największe wyzwanie jeszcze jest przed nami, więc z wszelkimi szerszymi podsumowaniami należy poczekać aż do meczu finałowego Mistrzostw Świata (przynajmniej mam taką nadzieję).

PS: Pierwszy tekst na poważnie, ale jeszcze nie raz udowodnie, że mam poczucie humoru! :D 

Małe przywitanie, czyli o czym będzie ten blog.

          "Dynamiczna, emocjonująca"... Dokładnie taka jest moja największa miłość - Siatkówka. Poświęcenie się najbardziej zespołowej z wszystkich drużynowych dyscyplin, jest jak zawierzenie duszy diabłu. Tracimy nad sobą kontrolę, a życie odmierzają kolejne mecze, sezony, treningi. I mimo, że wielu z nas poświęca jej całe serce, niejednokrotnie jest okrutna, zostawiając nas po meczu z niczym. Jedna piłka, pięć centymetrów lepsze dogranie, dokładniejsze rozegranie, odrobinę mocniejszy atak. Takie detale decydują, czy będziesz zwycięzcą, czy pozostaniesz nikim. Właśnie temu będzie poświęcony mój blog: walce współczesnych gladiatorów, okraszonej nie tylko wielkimi sukcesami, które zapamiętamy na lata, ale także (a może przede wszystkim) porażkami, definiującymi każdego sportowca.
 
                                                                        * * *

       To był króciutki wstęp, a teraz przejdę do informacji właściwych: blog poświęcony siatkówce zarówno reprezentacyjnej jak i ligowej. Mam nadzieję, że pojawi się parę relacji z meczy, bo (chyba) będę miała możliwość pojawienia się w plusligowych halach (jeżeli nie, to się uduszę). Oczywiście zawsze staram się o możliwie obiektywne spojrzenie na sportowe wydarzenia, ale sama jestem tylko kibicem ;) 

PS: O ulubionych drużynach dowiecie się z opisu, ale nie bójcie się - nie mam zamiaru być przesadnie stronnicza.